Witajcie!
Po
moich ostatnich wojażach z Bistro zdecydowanie muszę odpocząć od haftu.
Poza tym razem z wiosną zakiełkowała u mnie nowa handmadowa miłość -
druty. Dawno temu, korzystając ze znalezionych, maminych drutów
nieśmiało uplotłam pierwsze oczka. Jednak wtedy to nie było to. Cienkie
druty, byle jakie nitki. Podejście drugie okazało się być strzałem w
dziesiątkę - wciągnęło mnie bez reszty. Zaczęłam od kocyka dla mojej
puchatej domowniczki (błędów tam jest tyle, że jedyną jego zaletą jest
to, ze trzyma się w jednym kawałku ;) ). Następnym krokiem była
poduszeczka, na której ćwiczyłam ścieg francuski i warkocze.
Ostatnie zdjęcie - kocyk z lokatorką. Zasłania ona co bardziej rażące błędy ;)
Planów
mam jak zawsze sporo. Cały czas plotę serwetkę frywolitkową z Renulkiem
i jeszcze jedną do kompletu. A tu tajemniczy poczatek nastepnej pracy
na drutach:
Myślę,
że te nowe pomysły wzięły się potrzeby stworzenia czegoś
praktycznego i przydatnego. I czegoś co można dotknąć, wtulić się,
czegoś namacalnego. Haft cieszy moje oczy ale też tworzy pewną pustkę.
Chcę sięgnąć ale nic tam nie ma - tylko obraz. Jak w muzeum. Często mam
wrażenie, że w życiu jest podobnie - patrzymy, chcemy ale nie możemy
dotknąć. Wtedy trzeba zrobić krok, pewnie nie jeden ale ten pierwszy
jest najważniejszy :)
Dziewczyny!
Za wszystkie komentarze pod moim Bistro - dziękuję! Jesteście jedyne w
swoim rodzaju z tym dopingiem. Witam nowe obserwatorki, zapraszam jak
najczęściej. Was też staram się odwiedzać, choć czasami nadrabiam hurtem
komentarze ;)
Jak
tylko coś wyjdzie nowego spod drutów lub czółenek, zaraz się pojawiam,
tymczasem pozostaje mi życzyć wszystkim weny, czasu i cierpliwości :)